Własna kanapka ma wiele zalet. Przede wszystkim wiadomo z czego jest, jest z tego co sie chce i zazwyczaj wychodzi taniej niż u konkurencji. Potrzeba na nią jednak czasu a z tym bywa różnie. Jednak mi osobiście przejadły się kanapki wiec weszlam na wyższy poziom, własne obiady.
Rownież i tutaj szybko przekonałam się o czasochłonności tego zadania i łatwości z jaką można wydać 20zł dziennie na posiłek. Być może wszystko byłoby dobrze, i restauratorzy obsługujący pracownikow biurowych dalej zarabialiby na mnie, gdyby nie fakt, że oferują podłe jedzenie po którym często mam rewolucję żąłądkową. Dokładam do tego ograniczenie spożywania tłuszczów i cukru (za wyjątkiem lodów i żelek ;) ). Nie mogąc liczyć na polskich przedsiębiorców i widząc dno portfela szybciej niż się spodziewałam, żywię się sama i wielce się z tego cieszę choć dobija już północ a ja jeszcze na patelni smażę cukinię i paprykę.
Nietstety narazie moje niedzielne gotowanie starcza mi może do środy. Nie jest to jednak taki zły wynik bo zawsze w razie czego można poratować sie jakąś sałatką i biurowym sushi, które bywa niezłe zwłaszcza z serkiem Philadelphia, co z pewnością pochodzi prosto z Japonii ;). Zresztą mogę jeść wszystko. Mam koleżankę uczuloną na gluten i to jest dopiero przekichane. Takie niedzielne gotowanie to ona ma co drugi dzień nie mówiąc juz o utrudnieniach z jedzeniem na mieście.
Działam więc z cukinią i fasolką do tego ryż i pół kotlecika z wczorajszego obiadu. No, będzie smacznie i zdrowo :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz